Był sobie Chłopiec.
W sumie niewiele o nim wiadomo. Urodził się w 1919 roku w Wyszkowie. Dzieciństwo spędził na warszawskim Powiślu. Jego rodzina nie była za bogata. Zdarzało się, że Chłopiec zajmował się handlem obwoźnym, by móc zarobić na chleb. W 1938 Chłopiec zdał maturę. W czasie kampanii wrześniowej wraz z podwładnymi ze skautowskiej organizacji próbował przedostać się do Rumunii - bez powodzenia. Z grupą ochotników wrócił do stolicy w 1940 roku. Niedługo potem znalazł się w gettcie. Szybko włączył się do organizacji antyfaszystowskiej. Był nasz Chłopiec odważny i ambitny, może miał zdolności przywódcze, a może po prostu był znany w środowisku, bo w grudniu 1942 został komendantem Żydowskiej Organizacji Bojowej.
Wie już ktoś, jak Chłopiec miał na imię? Albo co było potem?
Potem było coraz gorzej. W gettcie zaczęły się wywózki, głównie do Treblinki. Chłopiec i jego przyjaciele nie chcieli bezczynnie czekać na śmierć. Kiedy 19 kwietnia 1943 Niemcy ponownie wkroczyli do getta w celu ostateczniej likwidacji, żydowscy bojownicy odpowiedzieli ogniem.
Rozpoczęło się powstanie w gettcie warszawskim. A Chłopiec stanął na jego czele.
Trzy tygodnie później Niemcy otoczyli bunkier przy Miłej 18, w którym ukrywało się dowództwo ŻOB. Ktoś z powstańców dał sygnał do zbiorowego samobójstwa. Chłopiec najpierw zastrzelił swoją dziewczynę, a potem sam siebie.
Był 8 maja 1943. Chłopcem tym był Mordechaj Anielewicz, a jego dziewczyna to właśnie tytułowa Mira Fuchrer.
Piszę o tym, bo od trzech tygodni mieszkam na terenie byłego getta. Codziennie kilkanaście razy mijam ów bunkier, w którym Mordechaj i Mira zakończyli swoje dwudziestokiluletnie życia. Jako maturzystka z historii znam wszystkie fakty, które opisałam powyżej. Ale w dniu, w którym podeszłam bliżej i przeczytałam, że to właśnie tu, zrodziła się we mnie ogromna ciekawość, a wyobraźnia zaczęła pracować w ogromnym tempie.
Jak to właściwie było? Jak wyglądała TA chwila? Czy zdążyli się pożegnać? A może pożegnali się już dawno, może ustalili cały plan na wypadek otoczenia? Czy ręka Anielewicza drżała, gdy przystawiał lufę do skroni ukochanej? Co w ostatniej chwili miała w oczach? Strach czy ulgę? I jaki właściwie kolor miały oczy Miry Fuchrer?
Wydaje się, że ten szczegół jest najmniej istotny. Ale dla mnie nabrał ogromnego znaczenia, bo uświadomiłam sobie jeszcze dobitniej, że historia to naprawdę nie daty, traktaty, ugody, rozporządzenia. Za tym wszystkim kryją się ludzie z krwi i kości, ich radości i dramaty, marzenia i cele. Nie ma suchych faktów.
Dla mnie historia to przede wszystkim relacje- prywatne, społeczne, polityczne. Te relacje tworzą całość, której uczymy się z podręczników, o której czytamy w książkach. Nie trzeba ogromnego wysiłku żeby je dostrzec, naprawdę.
Nie wymagam od wszystkich wokół, żeby zastanawiali się nad kolorem oczu dziewczyny Anielewicza. Przeraża mnie tylko, że są ludzie których kompletnie nie obchodzi, co było kiedyś. I nawet nie próbują się dowiedzieć. Żyją sobie tu i teraz, kompletnie nieświadomi, kim był Anielewicz.
A przecież:
Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie (George Santayana)
A co do oczu Miry Fuchrer, moja ciekawość nie zostanie zaspokojona. Nigdzie nie mogę znaleźć żadnego jej zdjęcia.
2 komentarze:
Nawet jeśli znajdziesz zdjęcie, to będzie ono czarno - białe....
Smutna historia.
Jej oczy są.Są pełne wiary w to co robili ONI w tych ciężkich chwilach i pełne wiary w to co MY robimy teraz.SĄ PEŁNE NADZIEJI A KOLOR DLA KAŻDEGO Z NAS BĘDZIE INNY1
Prześlij komentarz