niedziela, 6 grudnia 2009
Gdzie mieszka Mikołaj?
Przyznaję szczerze, że zaskoczyło mnie własne odkrycie: Mikołaj mieszka w centrum handlowym!
Przez chwilę to może wydawać się nawet przyjemne: w końcu wszystko jest pod ręką, pełen wachlarz możliwości - od fast foodu aż do ekskluzywnych sklepów z bielizną.
Mikołaj to musi mieć fajnie, może sobie do woli poprzytulać misie, popijać czekoladę i oglądać biurka komputerowe - pomyślałam. A potem postanowiłam przyjrzeć się jego życiu dokładniej.
Mikołaj jest bardzo zabiegany- właściwie w żadnym sklepie nie spędza za dużo czasu, bo okazuje się, że wszędzie go potrzebują. Odniosłam wrażenie, że angażuje się w zbyt wiele projektów. W sklepie z zabawkami macha do dzieciaków z każdej półki. Za chwilkę jest już w księgarni, potem biegnie do hipermarketu, gdzie jest pilnie potrzebny do sprzedaży czekolady w promocyjnej cenie. Potem natychmiast przechodzi do kwiaciarni, w kawiarni serwuje świąteczną kawę a w kinie napoje gazowane ze swoim wizerunkiem. W porze obiadowej Mikołaj zamawia podwójny zestaw w fast foodzie, pokrzykując przy tym, że nie ma czasu na stanie w kolejce, bo za minutę musi być w drogerii na promocji nowego świątecznego zapachu.
Mimo swoich rozlicznych obowiązków Mikołaj nie zwalnia tempa, wciąż powtarzając : muszę więcej pracować, praca jest najważniejsza!
Z pozoru Mikołaj zdaje się być człowiekiem sukcesu - w końcu ma mnóstwo pieniędzy, jest znany, zarabia coraz więcej. Ale kiedy przyjrzałam mu się uważniej, stwierdziłam, że w sumie jest mi go żal. Nie ma na nic czasu. Bardzo przytył, bo stołuje się w fast foodach. Z powodu ciągłego stresu zaczął nadużywać alkoholu - wystarczy spojrzeć na jego czerwone poliki albo posłuchać, jak przepitym głosem wypowiada jedno z niewielu zdań ze swojego repertuaru - "Ho, ho, ho, wesołych świąt!". Mkołaj zrobi wszystko, żeby sprzedać - ostatnio występował w reklamie z półnagimi modelkami, krzycząc : "Heeej, jestem Miki!".
Prawda jest taka, że Mikołaj mieszka w centrum handlowym, którego jest więźniem. Zapomniał, że istnieje świat poza tym miejscem, bo tu, w środowisku nieustającego handlu, zdobył szacunek - ma pieniądze!
Każdy z nas ma coś z Mikołaja. Wszyscy za czymś gonimy. Nie zauważylismy nawet, kiedy na własne życzenie zamieniliśmy nasz świat w wielkie centrum handlowe. Jesteśmy więźniami "w rzeczywistości ciągłej sprzedaży, gdzie 'być' przestaje cokolwiek znaczyć", jak śpiewa Myslovitz.
W naszych idealnych, pełnych błyskotek, przytulnych sklepach nie ma miejsca dla intruzów.
Dlatego od tylu lat, niezmiennie i bez wyjątku, Dziewczynka z Zapałkami kona z zimna pod wejściem do centrum, zupełnie niezauważona.
P.S. Co do świętego Mikołaja, sprawa ma się zupełnie inaczej.
Odpowiedź na pytanie, gdzie mieszka, jest banalnie prosta.
Zgodnie z zasadami logiki, święty Mikołaj mieszka w niebie, tak jak wszyscy święci.
czwartek, 3 grudnia 2009
Światłość
Nie chodzi o dzwonek w telefonie ( pamiętaj o urodzinach X), list z biblioteki (przetrzymała pani książkę X) ani rachunek bankowy(proszę zapłacić ratę kredytu).
Całkiem niespodziewanie dostałam przypomnienie, że jestem VIPem.
Obudziłam się o ósmej, ale przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że mój budzik się nie pomylił. Za oknem panował półmrok. Niebo było granatowe, a przedszkolny plac zabaw i bloki naprzeciwko tonęły w bezkresnej szarości. To będzie okropny dzień - zawyrokowałam bez zastanowienia.
Przy śniadaniu myślałam o tym, jak się przygotować na te warunki pogodowe: w myślach przetrząsałam swoją szafę w poszukiwaniu ciepłego swetra, wkładałam czapkę na głowę i parasolkę do torby.
Potem moje myśli zajął makijaż. Usiadłam przy biurku, podniosłam tusz do rzęs i odkręcając go, zerknęłam jeszcze raz z pesymizmem na ciemne chmury. Krajobraz był przerażający.
Niesamowite - wtedy właśnie oślepiło mnie światło. Zaskoczona, zasłoniłam na chwilę twarz dłonią. Jak to możliwe - pomyślałam, takie światło w takiej ciemności? Spojrzałam jeszcze raz, ciągle mrużąc oczy.
W zasięgu wzroku, dokładnie przed moim oknem, toczyła się walka - fascynująca, wciągająca i przerażająca zarazem. Promienie słoneczne, tak silne, jakby ktoś włączył ogromny flesz z aparatu, wdzierały się w potężne, czarne chmury. Słońce powoli, ale z ogromną siłą wyłaniało się zza wielkiej bryły Intraco. Miałam przed sobą niebo podzielone na pół : z jednej strony wielka jasność, z drugiej - kłębowisko ciemności.
Z niepokojem wstrzymałam oddech - czy jasność zdoła pokonać ciemność? Przeciwnicy mieli różne atuty: chmury były wielkie, ciężkie, czarne i zwarte, a promienie - delikatne, cienkie, ale za to oślepiające, sprytne i zwinne.
Walka była krótka i zażarta - jasność szybko otoczyła ciemność i stłumiła ją w sobie, ogarniając blaskiem poszarzałe osiedle, odbijając się od szklanych ścian Intraco i kolorując resztki trawy na placu zabaw.
Odetchnęłam z ulgą i pomyślałam, że znowu zostałam zaproszona na spektakl. Wielki reżyser zesłał dla mnie nie tylko światło, ale też Światłość. Spotkało mnie coś podobnego do tego, czego doświadczył Szaweł z Tarsu na drodze do Damaszku :olśniła mnie Światłość.
A ja w nią zwątpiłam. Nie da sobie rady!
Światłość zawsze daje sobie radę. Mało tego, nie tylko sobie daje radę, ale też naszym problemom, słabościom, zwątpieniom, naszej niewierze.
Wierzę, że każdy otrzymał cząstkę Światłości, tak jak pisałam ostatnio.
Razem z tą cząstką był króciutki liścik :
Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.(Mt 5, 16)Po raz kolejny otrzymałam VIPowską wejściówkę na niezwykłe widowisko. Wielki Reżyser dba o to, żeby została stałym widzem w Jego Wielkim Teatrze.
Cóż, nie omieszkam przyjąć zaproszenia.
Dziwicie się? Nie dość, że wstęp darmowy, to jeszcze spektakle znakomite.
środa, 18 listopada 2009
Światełko
James Morrison - Undiscovered (you tube)
W tym teledysku jest pewien pan Poszukujący. Samotny i smutny, miota się po ulicach, mija innych ludzi, rozgląda się ze zniecierpliwieniem, zupełnie jakby na coś czekał, kogoś szukał. Przechodnie nie zwracają na niego uwagi, nawet śliczna dziewczyna, za którą kilkakrotnie się ogląda, mija Poszukującego z obojętnością.
Nikt się nim nie przejmuje.
Nikomu na nim nie zależy.
Przestaje próbować, w rozpaczy opiera się o ścianę i wtedy widzi coś niezwykłego.
Pewien pan trzyma w dłoni światełko. Głaszcze je delikatnie i spogląda z takim szacunkiem, jakby było jego największym skarbem. Potem do Poszukującego podchodzi para osób, potem jeszcze starsza kobieta. Wszyscy mają światełka!
Poszukujący zaczyna się zastanawiać : skoro oni je mają, dlaczego ja nie?
Wtedy je odkrywa.
Wierzę w to, że przychodzimy na świat ze światełkiem.
Niesamowity prezent - czy można w akt stworzenia włożyć coś ważniejszego i droższego od cząstki siebie? Cząstki, która przepełniona jest bezgraniczną i bezwarunkową miłością?
Dostaliśmy je zupełnie za darmo. Jest najpiękniejszym, co nam się przytrafiło, a my traktujemy je jak coś oczywistego, co nam się należy, albo jak coś niechcianego, co trzeba stłumić.
Codziennie gasimy w sobie światło. Chowamy je głęboko pod płaszcz, ograniczamy tlen, żeby ogień przestał płonąć. Mówimy mu: jesteś niepotrzebne, nie chcę cię, dam sobie radę bez ciebie! Ty tyle wymagasz, ciebie trzeba pielęgnować, podtrzymywać, a ja nie mam na to czasu, daj mi spokój!
Można zgasić światło, ale nie można pozbyć się lampy.
Lampa zostaje zawsze. Czeka na nas, kiedy chodzimy w ciemnościach, tacy właśnie jak pan Poszukujący - undiscovered, nieodkryci. Bez światła nie poznajemy sami siebie. A nie widząc siebie, nie możemy odkryć innych.
Czasem mamy światło, a jednak mijamy się obojętnie. Jak trudno dostrzec je w drugim człowieku! Dużo łatwiej sądzić po płaszczu: przecież to wariat, ona ma nie tak w głowie, to czarownica, to jakiś pijak, to puszczalska! Jak często mieszkamy pod jednym dachem i nie potrafimy w sobie nawzajem odkryć światła...
Żyjemy sobie tacy nieodkryci, nosimy w sobie puste lampy, a na innych szybko wydajemy wyrok: lost, zgubiony!
Może czas zajrzeć pod płaszcz?
Może coś tam się tli?
I'm not lost, no, no, just undiscovered!
środa, 4 listopada 2009
Ogłoszenie
Ogłoszenie było krótkie i dramatyczne: Jestem nieszczęśliwa, pomocy!
Świat zareagował natychmiast. Nie minęła godzina, a cała moja skrzynka mailowa zapełniła się wiadomościami, pod drzwiami walały się sterty ulotek a telefon rozładował się od nadmiaru rozmów.
Oferty były przenajróżniejsze, jednak w ogólnym przesłaniu sprowadzały się do jednego: wyluzuj się, dziewczyno! O co ci chodzi?
Jesteś nieszczęśliwa? To nie myśl o tym, zapomnij, zostaw to! Czekolady sobie kup! Albo czemu tylko czekolady, idź na zakupy, odstresujesz się! Albo zrób sobię maseczkę, do kosmetyczki idź, do kina, do fryzjera, jubilera, manikiurzystki! Skorzystaj z nowej, jedynej, niepowtarzalnej oferty wczasów w SPA! Tam zapomnisz o wszystkich problemach! Daj się poniesć smakowi naszego jogurtu! Wypróbuj nowy szampon, poczujesz się jak w niebie! Kup sobie wełnianą pościel! Piwa się napij, papierosa zapal! W naszym kasynie pobawisz się i wygrasz pieniądze! Nowa gra komputerowa, zapomnisz o całym świecie! Weź tabletkę, ból minie! Albo weź od razu kilka, zobaczysz, taaaki odlot!
Nie myśl o tym, zapomnij, zostaw to! Najważniejszy jest sukces! No, dalej, uśmiechnij się w końcu! Don't worry be happy, keep smiling, show must go on,a wtedy wszystko będzie dobrze!
Ulotki były kolorowe i kuszące,a głosy w reklamach niezwykle przekonujące. Ofert było tyle, że poczułam się skołowana - co wybrać? Zaczęłam powoli przeglądac każdą wiadomość, uważnie czytając nawet literki napisane maleńkim druczkiem. Nagle okazało się, że co druga oferta jest ważna miesiąc po doładowaniu konta, cena jest promocyjna tylko gdy wykupisz stały abonament, przedawkowanie grozi śmiercią. Zniechęcona chciałam zgnieść wszystkie ulotki i za jednym zamachem wyrzucić do śmieci. Wtedy spomiędzy reklamy SPA i folderu z ofertą telefonii komórkowej wypadła niewielka, cienka biała koperta. Musiałam ją przeoczyć. W środku był list.
Jesteś nieszczęśliwa? Powiedzieli Ci, że masz zapomnieć. Nie, nie zostawiaj tego problemu, nie zajedz go, nie próbuj go przegrać w kasynie, zamaskować kosmetykiem, zapić alkoholem. Ty się właśnie nad nim pochyl, popatrz, pomyśl! Mówisz,że jesteś pewna, że Ty w tej sprawie nic nie możesz. To przyjmij ten ciężar, weź na swoje ramiona, przytul go do policzka, pogłaszcz dłonią. A potem chodź za Mną. Chodź za mną- to znaczy, że nic od tej drogi nie może być ważniejsze - ani mecz, ani koncert, ani impreza, ani telewizor, komórka czy laptop. Chodź za Mną- to znaczy za nikim innym, ani za przyjaciółmi, ani za rodziną, ani za Brzydulą, ani za tym uroczym wokalistą, co tak ładnie śpiewa, że pójdzie pod wiatr. Możesz iść obok nich,możesz iść z nimi, ale tak, żeby nie przesłaniali Ci Mnie.
Obiecuję Ci, że to nie będzie łatwa droga. To nieprawda, że wszystko będzie dobrze. Na początku poniesie Cię euforia. Ale któregoś dnia poczujesz, że masz dosyć. Może ktoś Ci podstawi nogę,popchnie Cię, może ciężar bedzie za duży i upadniesz. Może kiedyś rzucisz ten ciężar z impetem i wykrzyczysz najgłośniej jak się da: Dlaczego ja? Po co mi to dałeś, nie chcę tego, nie mam siły, ja już to długo niosłam, daj to Basi/Krysi/Marysi, ona nic nie niesie, to niesprawiedliwe!
Weź swój krzyż i chodź za Mną. Na tej drodze każdy coś niesie, bo:
"Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien.(Mt 10, 38)".Kiedy będzie Ci ciężko, wyszeptaj słowa poety:
"Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie"Pomyśl, czego się możesz z tego bólu nauczyć, co możesz dać innym.
A potem zatrzymaj się na chwilę i spójrz w gwiazdy. Albo zachwyć się maleńkimi listkami polnej stokrotki.
wtorek, 20 października 2009
Oczy Miry Fuchrer
Był sobie Chłopiec.
W sumie niewiele o nim wiadomo. Urodził się w 1919 roku w Wyszkowie. Dzieciństwo spędził na warszawskim Powiślu. Jego rodzina nie była za bogata. Zdarzało się, że Chłopiec zajmował się handlem obwoźnym, by móc zarobić na chleb. W 1938 Chłopiec zdał maturę. W czasie kampanii wrześniowej wraz z podwładnymi ze skautowskiej organizacji próbował przedostać się do Rumunii - bez powodzenia. Z grupą ochotników wrócił do stolicy w 1940 roku. Niedługo potem znalazł się w gettcie. Szybko włączył się do organizacji antyfaszystowskiej. Był nasz Chłopiec odważny i ambitny, może miał zdolności przywódcze, a może po prostu był znany w środowisku, bo w grudniu 1942 został komendantem Żydowskiej Organizacji Bojowej.
Wie już ktoś, jak Chłopiec miał na imię? Albo co było potem?
Potem było coraz gorzej. W gettcie zaczęły się wywózki, głównie do Treblinki. Chłopiec i jego przyjaciele nie chcieli bezczynnie czekać na śmierć. Kiedy 19 kwietnia 1943 Niemcy ponownie wkroczyli do getta w celu ostateczniej likwidacji, żydowscy bojownicy odpowiedzieli ogniem.
Rozpoczęło się powstanie w gettcie warszawskim. A Chłopiec stanął na jego czele.
Trzy tygodnie później Niemcy otoczyli bunkier przy Miłej 18, w którym ukrywało się dowództwo ŻOB. Ktoś z powstańców dał sygnał do zbiorowego samobójstwa. Chłopiec najpierw zastrzelił swoją dziewczynę, a potem sam siebie.
Był 8 maja 1943. Chłopcem tym był Mordechaj Anielewicz, a jego dziewczyna to właśnie tytułowa Mira Fuchrer.
Piszę o tym, bo od trzech tygodni mieszkam na terenie byłego getta. Codziennie kilkanaście razy mijam ów bunkier, w którym Mordechaj i Mira zakończyli swoje dwudziestokiluletnie życia. Jako maturzystka z historii znam wszystkie fakty, które opisałam powyżej. Ale w dniu, w którym podeszłam bliżej i przeczytałam, że to właśnie tu, zrodziła się we mnie ogromna ciekawość, a wyobraźnia zaczęła pracować w ogromnym tempie.
Jak to właściwie było? Jak wyglądała TA chwila? Czy zdążyli się pożegnać? A może pożegnali się już dawno, może ustalili cały plan na wypadek otoczenia? Czy ręka Anielewicza drżała, gdy przystawiał lufę do skroni ukochanej? Co w ostatniej chwili miała w oczach? Strach czy ulgę? I jaki właściwie kolor miały oczy Miry Fuchrer?
Wydaje się, że ten szczegół jest najmniej istotny. Ale dla mnie nabrał ogromnego znaczenia, bo uświadomiłam sobie jeszcze dobitniej, że historia to naprawdę nie daty, traktaty, ugody, rozporządzenia. Za tym wszystkim kryją się ludzie z krwi i kości, ich radości i dramaty, marzenia i cele. Nie ma suchych faktów.
Dla mnie historia to przede wszystkim relacje- prywatne, społeczne, polityczne. Te relacje tworzą całość, której uczymy się z podręczników, o której czytamy w książkach. Nie trzeba ogromnego wysiłku żeby je dostrzec, naprawdę.
Nie wymagam od wszystkich wokół, żeby zastanawiali się nad kolorem oczu dziewczyny Anielewicza. Przeraża mnie tylko, że są ludzie których kompletnie nie obchodzi, co było kiedyś. I nawet nie próbują się dowiedzieć. Żyją sobie tu i teraz, kompletnie nieświadomi, kim był Anielewicz.
A przecież:
Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie (George Santayana)
A co do oczu Miry Fuchrer, moja ciekawość nie zostanie zaspokojona. Nigdzie nie mogę znaleźć żadnego jej zdjęcia.
wtorek, 6 października 2009
Tajemnica
Zdradzę Wam tajemnicę - jestem VIPem!
Właściwie, zaczęło się zupełnie niewinnie.
Któregoś wrześniowego poranka wyjątkowo ciepłe i jasne promienie słoneczne wdarły się do pokoju przez drzwi balkonowe, wypełniły sobą ogromną żółta roletę, zręcznie ominęły krzesło i z impetem zatrzymały się na moim policzku. Przez chwilę zabawiały się skakaniem po całej jego powierzchni, ale widocznie było im tego mało, bo po chwili z pełnym zaangażowaniem oddawały się rozrywce ześlizgiwania się po zjeżdżalni moich rzęs. Całkiem zrozumiałe, że się obudziłam, prawda?
Otworzyłam oczy. Cały pokój wypełniony był światłem. Walcząc z resztkami snu wstałam i z zainteresowaniem podeszłam do okna. Jak ciepło! - myślałam, uchylając je i szarpiąc się z roletą. A potem stanęłam jak wryta, bo oto moim oczom ukazał się niesamowity widok.
Zobaczyłam drzewo.
Nie, nie wyrosło dokładnie naprzeciwko mojego balkonu w ciągu jednej nocy. Ten klon był tam zawsze, odkąd pamiętam. Ale tego poranka wyglądał zupełnie inaczej. W słońcu liście jego najwyższych gałązek mieniły się pomarańczowym blaskiem. Wiatr poruszał nimi powoli i miarowo, ale z wielką gracją, jakby maleńkimi kroczkami uczyły się tańczyć. Niesamowite! Żółto- pomarańczowe miejsca były niczym nowe drogocenne kamienie w zielonej koronie mojego drzewa. Tego ranka poczułam się, jakby ktoś sprawił mi bardzo miłą niespodziankę.
Odtąd każdy mój dzień rozpoczynał się od obserwowania klonu. Zaraz po obudzeniu podchodziłam do okna, czując znajomy już dreszczyk emocji : co też ukaże się za roletą? Kolory zmieniały się powoli, zupełnie tak, jakby malarz- impresjonista stawiając kolejne kropki ciągle się wahał, czy na pewno wybrał odpowiednie odcienie.
Któregoś dnia zrozumiałam, że biorę udział w niezwykłym spektaklu. Zaproszeniem była zabawa promieni słonecznych na moich policzkach. Żółta roleta urosła do rangi kurtyny, która kryje teatr jednego aktora i jednego widza. Tym widzem byłam ja. Wielki Reżyser i zarazem Wielki Malarz wymyślił to znakomicie! Nie dość, że co rano specjalnie dla mnie posyłał wiązkę promieni słonecznych i lekki wietrzyk; zadbał też o wyjątkowe miejsce, z którego mogłabym obserwować cały spektakl. Tak oto mój balkon stał się lożą dla VIPów z najdroższymi miejscówkami – a ja miałam je wszystkie tylko dla siebie, i to w dodatku zupełnie za darmo! Całkiem nagle stałam się prawdziwym VIPem !
Ale pewnego ranka przyszło zwątpienie. Przedstawienie pozostało niezmienione, ale towarzyszyły mu inne myśli. No bo przecież, jak to możliwe – Wielki Reżyser ma tyle spraw na głowie – wojny, głód, klęski żywiołowe, wypadki- a miałby się zajmować organizowaniem spektaklu dla jednej dwudziestolatki? Kto to słyszał w ogóle? Ze smutkiem zwiesiłam głowę, myśląc – głupia, ależ byłaś pyszna!
Wtedy Wielki Reżyser znów mnie zaskoczył. Następnego dnia, grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu zdjęć legitymacyjnych, natknęłam się na zakładkę, na której było napisane:
„Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię” (Jr 1,5)
Przeczytałam te wersy kilka razy i roześmiałam się. A potem poczułam wielką ulgę : a więc spektakl rzeczywiście był prawdziwy i był właśnie dla mnie! Nagle wszystko znowu nabrało sensu. Tylko moja wcześniejsza wielka radość ze stania się Very Important Person była zupełnie nieadekwatna, bo zrozumiałam, że nie zostałam VIPem.
Nie ZOSTAŁAM VIPem, ja ZAWSZE NIM BYŁAM!