"ŻEBYM ROZUMIAŁ INNYCH LUDZI INNE JĘZYKI INNE CIERPIENIA"

niedziela, 7 marca 2010

Zatrzymaj się!

Zjawił się w moim życiu niespodziewanie i bez zaproszenia.

Któregoś jesiennego wieczoru po prostu stanął przede mną w ciemnej, pustej alejce i powiedział spokojnym, cichym głosem :
-Zatrzymaj się!
Widziałam go już wcześniej. Niepokojąco często pojawiał się w pobliżu – czekał na ten sam autobus, przeglądał gazety w księgarni, czytał ogłoszenia na tablicy przed dziekanatem. Od jakiegoś czasu zdawał się być niemym obserwatorem mojego życia, czekającym na odpowiedni moment żeby w nie wkroczyć.

I oto ta chwila nadeszła. Z przerażeniem rzuciłam się do ucieczki, ale był szybszy. Natychmiast chwycił mnie za oba nadgarstki, przyciągając do siebie z powrotem. Zaczęłam się szamotać, próbowałam krzyczeć i wyrwać się, jednocześnie starając się ocenić, czy w pobliżu mogę liczyć na jakąś pomoc. Nie było nikogo. Po chwili opadłam z sił i z rezygnacją spojrzałam na nieznajomego.
- Zatrzymaj się! Popatrz w górę! – powtórzył, po czym nieznacznie rozluźnił uścisk wokół moich przegubów.
- Nie! – zawołałam, gwałtownie podejmując kolejną próbę uwolnienia –Zostaw mnie!
Patrzyliśmy sobie teraz w oczy, oddychając w równym tempie, szybko i urywanie. Po chwili ruchem głowy wskazał niebo i znów spojrzał na mnie. Zrozumiałam, że nie odejdzie, dopóki nie spełnię jego żądania.  Zadarłam głowę do góry i przez chwilę wpatrywałam się w bezkresny granat, czując jednocześnie, że uścisk się rozluźnia.
-Noc –wyszeptałam w końcu.
Kiedy opuściłam głowę, znowu otaczała mnie już tylko pustka, a ból nadgarstków i łzy w oczach były jedynymi znakami realności naszego spotkania.

Od tej pory nieznajomy młodzieniec pojawiał się codziennie. W świetle dnia wyróżniał się bladą cerą i włosami koloru czekolady, w nocy jego orzechowe oczy nabierały tajemniczego blasku. Był milczący i skryty, chodził własnymi ścieżkami, zawsze niezależny i nonszalancki. Zdawał się mieć nade mną jakąś niezwykłą władzę, z którą nie mogłam konkurować i której początkowo się bałam. Przynosił ze sobą sentyment i nostalgię; jego przybycie napełniało mnie melancholią i powodowało dziwny niepokój.

Spędzał ze mną długie jesienne wieczory  i  poranki pełne rześkiego, wilgotnego powietrza. Liście szeleściły pod naszymi nogami, gdy przechadzaliśmy się po Powązkach; krople deszczu z impetem obijały się o parasol podczas naszych niekończących się wędrówek po Starówce. Nie było między nami słów. Wzruszenie odbierało mowę gdy słuchaliśmy preludiów Chopina na Placu Zamkowym, milcząco mijała zawsze osnuta poranną mgłą droga na uczelnię.

Tylko raz odważyłam się o coś zapytać. Było grudniowe niedzielne przedpołudnie, które spędzałam spacerując leniwie przy Barbakanie. Byłam wolna i z radością myślałam o nadchodzącym Bożym Narodzeniu. Śpiewałam coś cichutko, gdy pojawił się obok mnie. Natychmiast poczułam niepokój, mój dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana.
- Dlaczego przyszedłeś? – zawołałam ze złością, bez zastanowienia.
- Zatrzymaj się – powiedział spokojnie- i popatrz w niebo. Co widzisz?
Stanęłam w miejscu i podniosłam głowę. Niebo było szare.
- Chmury – odrzekłam, wpatrując się w niego z oczekiwaniem.
- Właśnie dlatego – wyszeptał, a potem ogarnął mnie swoimi ramionami, chowając w nich moje łzy.

Przestałam zadawać pytania. Poczułam się w końcu bezpiecznie i spokojnie. Znalazł się ktoś, kto się mną opiekował. Spoglądałam na niego z zaciekawieniem, gdy parzył dla mnie herbatę w mroźne dni. W szufladach znajdowałam kolejne pary rękawiczek. Z utęsknieniem czekałam na spacery, podczas których zadzieraliśmy głowy do góry, pozwalając płatkom śniegu łaskotać nas po twarzach. Wieczorami, kiedy nie mogłam zasnąć, głaskał mnie po głowie i otulał kołdrą, ocierając nią przy okazji mokre policzki. Mijały miesiące, a ja przyzwyczajałam się do codziennego niepokoju, melancholii i orzechowych oczu mojego towarzysza. Tęskniłam, gdy długo się nie pojawiał, czekałam na niego w parkach, wypatrywałam w zatłoczonych centrach handlowych i w metrze. Gdy tylko przychodził, karmiłam go czekoladą i nostalgicznymi piosenkami, które tak bardzo lubił. Był tajemniczy, nieobliczalny i milczący, ale to stało się nieważne – miałam tylko jego i robiłam wszystko, żeby nigdy nie odszedł.

Być może już wtedy przeczuwałam, że chce to zrobić. Im bardziej się starałam, tym rzadziej się pojawiał, im częściej próbowałam przywołać go myślami, tym bardziej się ode mnie oddalał. Zima powoli dobiegała końca, ptaki wracały z ciepłych krajów, dni stawały się coraz cieplejsze, a nasze spacery krótsze. Wszystko wokół budziło się do życia, a ja powoli i systematycznie traciłam kogoś, kto był dla mnie całym światem.

-Zatrzymaj się! –powiedział któregoś ranka, zastępując mi drogę.
To były pierwsze jego słowa od wielu tygodni. Zamarłam  w bezruchu, spięta, wyczekująca. Zapadła długa cisza.
- Muszę iść – wyszeptał w końcu. Od razu zrozumiałam, co miał na myśli.
- Nie, proszę, nie odchodź! – zawołałam błagalnie. – Posłuchaj, nie umiem bez ciebie żyć, błagam, zostań! Zakochałam się w tobie, czy to dla ciebie nic nie znaczy?
- To nie jest tak, że już nigdy się nie spotkamy –wyjaśnił. - Byłem z tobą tak długo, że już na zawsze zostawię swój cień w twoich oczach. Ale nie mogę cię dłużej zatrzymywać.
- Ale tak jest dobrze! – zapewniłam, przysuwając się bliżej. – Rozumiemy się bez słów, jesteśmy dla siebie stworzeni! Ja to czuję, nie muszę nawet znać twojego imienia!
- Mam na imię Smutek … – oznajmił drżącym głosem – i właśnie dlatego musisz pozwolić mi odejść. Dzisiaj ostatni raz kazałem ci się zatrzymać. Spójrz jeszcze raz w niebo, a potem biegnij.
Zdjął swój szalik i delikatnie, dokładnie zaczął owijać go wokół mojej szyi.
- Na początku będzie ci zimno, nawdychasz się chłodnego powietrza, możesz się przeziębić, opaść z sił. Ale nie poddawaj się - z czasem nabierzesz kondycji, zaczniesz biec równo i spokojnie. Któregoś dnia pewnie znowu stanę na twojej drodze, ale na razie o tym nie myśl. Proszę cię, odważ się być szczęśliwa, biegnij, mała!

Wysoko ponad naszymi głowami pierwsze promienie słoneczne tej wiosny przebijały się przez kłębowisko chmur. Rozejrzałam się z zachwytem. Światło przełamywało szarość i wchłaniało ją, ogarniając kamienice wszystkimi kolorami tęczy.
Smutek zniknął.
Odetchnęłam głęboko świeżym, wiosennym powietrzem.
A potem zaczęłam biec.

3 komentarze:

PINlady Anetka pisze...

Jesteś wspaniała, wiesz!?

Uwielbiam zaglądać na twojego bloga. Jest to chwila wyciszenia... Kiedy czytam, zaczynam zastanawiać się nad życiem, nad jego wartościami, a twoja "pisanina" pomaga mi w tym :) Powinnaś wydać taki tomik z opowiadaniami :) Bo dziewczyno masz talent! :)
Ściskam :*

Gusia pisze...

Ane,jestem wzruszona, dziękuję ! ;)

Loleksandra pisze...

"Ale tak jest dobrze, nie odchodź, nie umiem bez ciebie żyć...!"
Ile razy myślimy tak o różnych komponentach naszego życia- o nastrojach, emocjach, osobach, jakichś naszych codziennych rytuałach... Choćby nawet nie były dla nas dobre!
Jak często nie zauważamy, że to wcale nie miłość, a zwykłe przyzwyczajenie, które każe nam kontynuować to, co nas zamyka. Co zatrzymuje, nie pozwala pójść dalej i odkryć czegoś nowego. Jak łatwo i niepostrzeżenie uzależniamy się od własnych słabości.

Jak trudno potem z nich zrezygnować, jeśli za bardzo im ulegniemy...

Tak ja przynajmniej zrozumiałam ten tekst, i dziękuję, ze mogłam sobie o tym przypomnieć:*

A Opowieść jest genialna!:)
Jak ciepła i inteligentna baśń dla dojrzałych ludzi. Poruszająca