Zygmunt III Waza nie mógł się nadziwić.
Raz po raz spoglądał ze swojej kolumny na niekończącą się kolejkę; śmiem nawet twierdzić, że kiedy nikt nie patrzył, przecierał ze zdumienia oczy.
Ja także obserwowałam to z zaciekawieniem: od kilku godzin Plac Zamkowy pogrążony był w zmroku, ale ludzi ciągle przybywało. Wyposażeni w parasole i kurtki przeciwdeszczowe, maleńkie krzesełka, kwiaty i znicze, spokojnie ustawiali się w kolejkę. Oczywiste było, że spędzimy tu całą noc.
Tyle właśnie trzeba było czekać, żeby uklęknąć przy trumnach tragicznie zmarłej Pary Prezydenckiej.
Kolejka przesuwała się powoli i niejednostajnie. Zdarzało się, że przez kilkadziesiąt minut staliśmy w miejscu, przebierając nogami z zimna. Na początku trochę padał deszcz. Cierpliwie wyjmowaliśmy jednak z plecaków parasole i termosy, kanapki i czekolady. I staliśmy dalej.
Na otulonym nocą Krakowskim Przedmieściu zdawało się, że świat się zatrzymał. Ciemność nie była złowroga - wypełniały ją tysiące płonących zniczy, z braku miejsca ustawianych wzdłuż chodnika. Nad naszymi głowami migotała samotnie niespotykanie duża gwiazda, prowadząc ten niezwykły korowód pod Pałac Prezydencki. Przesuwaliśmy się powoli, z majestatem, jakby w obawie, że naruszymy niezwykłą atmosferę tej czasoprzestrzeni. Z ciepłego kościoła świętej Anny dobiegały głosy i śpiew. Niektórzy, wyczerpani staniem, siadali w ławkach i zasypiali ze słowami modlitwy na ustach i różańcami w dłoniach, a ich zmęczone twarze wygładzał senny uśmiech. Inni , zziębnięci, kucali przy zniczach, wpatrując się niewyobrażalnie długo w ogień i zdjęcia poległych na przemian. Byli też krążący niczym posłańcy, którzy podejmowali próby dokładnego oszacowania pozostałego czasu, powtarzając jak echo : jeszcze tyle i tyle godzin…
Zewsząd ogarniała nas podniosła, dostojna cisza. Cisza nad trumną. Nikt tu nie mówił o Wawelu, o nadchodzących wyborach, nikt nie roztrząsał przyczyny wypadku i nie szukał winowajcy. W prowadzonych półgłosem rozmowach dominowały niespotykane na co dzień słowa : śmierć, wiara, odwaga, szacunek, hołd, ojczyzna, patriotyzm… Mówiło się o rzeczach najważniejszych, bo właśnie one nas tam przywiodły. Nie przerwało tej ciszy słońce, nachalnie domagające się miejsca nad mostem Świętokrzyskim; nie zakłóciły jej pierwsze tramwaje i autobusy, pełne ludzi chcących dołączyć do kolejki.
O siódmej rano przekroczyłyśmy z koleżankami bramy Pałacu Prezydenckiego. Tutaj już nikt nie rozmawiał – panowała atmosfera skupienia i oczekiwania. Dlaczego tu przyszłaś? – zapytałam sama siebie. A potem powoli, z namysłem, udzieliłam sobie odpowiedzi : dzisiejszej nocy świat nie tylko zatrzymał się dla nas na Krakowskim Przedmieściu, on się także dla nas zmienił. Nadęty prezydent i dziwna prezydentowa okazali się być tworami wyobraźni i mediów. Jaką ogromną cenę musieli zapłacić, żebyśmy dostrzegli w nich światło, jak bardzo byli nieodkryci! W ciągu tego tygodnia nasz naród odkrył Marylkę i Leszka, a świat poprzez niezwykłą symbolikę dostrzegł Katyń. Przyszłość pokaże, jak wykorzystaliśmy tę niespodziewaną lekcję.
A tymczasem, przemierzając z powrotem Krakowskie Przedmieście, myślałam z dumą, że oto wraz ze 180 tysiącami ludzi stałam się częścią historii. Tej pięknej i podniosłej, przez duże H.
I że warto było czekać tyle godzin, nie dla zaistnienia w historii, ale po to, żeby okazać szacunek, którego za życia tak bardzo im brakowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz