"ŻEBYM ROZUMIAŁ INNYCH LUDZI INNE JĘZYKI INNE CIERPIENIA"

wtorek, 20 kwietnia 2010

Świat się zatrzymał

Zygmunt III Waza nie mógł się nadziwić.
Raz po raz spoglądał ze swojej kolumny na niekończącą się kolejkę; śmiem nawet twierdzić, że kiedy nikt nie patrzył, przecierał ze zdumienia oczy.
Ja także obserwowałam to z zaciekawieniem: od kilku godzin Plac Zamkowy pogrążony był w zmroku, ale ludzi ciągle przybywało. Wyposażeni w parasole i kurtki przeciwdeszczowe, maleńkie krzesełka, kwiaty i znicze, spokojnie ustawiali się w kolejkę. Oczywiste było, że spędzimy tu całą noc.

Tyle właśnie trzeba było czekać, żeby uklęknąć przy trumnach tragicznie zmarłej Pary Prezydenckiej.

Kolejka przesuwała się powoli i niejednostajnie. Zdarzało się, że przez kilkadziesiąt minut staliśmy w miejscu, przebierając nogami z zimna. Na początku trochę padał deszcz. Cierpliwie wyjmowaliśmy jednak z plecaków parasole i termosy, kanapki i czekolady. I staliśmy dalej. 

Na otulonym nocą Krakowskim Przedmieściu zdawało się, że świat się zatrzymał. Ciemność nie była złowroga - wypełniały ją tysiące płonących zniczy, z braku miejsca ustawianych wzdłuż chodnika. Nad naszymi głowami migotała samotnie niespotykanie duża gwiazda, prowadząc ten niezwykły korowód pod Pałac Prezydencki. Przesuwaliśmy się powoli, z majestatem, jakby w obawie, że naruszymy niezwykłą atmosferę tej czasoprzestrzeni. Z ciepłego kościoła świętej Anny dobiegały głosy i śpiew. Niektórzy, wyczerpani staniem, siadali w ławkach i zasypiali ze słowami modlitwy na ustach i różańcami w dłoniach, a ich zmęczone twarze wygładzał senny uśmiech. Inni , zziębnięci, kucali przy zniczach, wpatrując się niewyobrażalnie długo w ogień i zdjęcia poległych na przemian. Byli też krążący niczym posłańcy, którzy podejmowali próby dokładnego oszacowania pozostałego czasu, powtarzając jak echo : jeszcze tyle i tyle godzin…

Zewsząd ogarniała nas podniosła, dostojna cisza. Cisza nad trumną. Nikt tu nie mówił o Wawelu, o nadchodzących wyborach, nikt nie roztrząsał przyczyny wypadku i nie szukał winowajcy. W prowadzonych półgłosem rozmowach dominowały niespotykane na co dzień słowa : śmierć, wiara, odwaga, szacunek, hołd, ojczyzna, patriotyzm…  Mówiło się o rzeczach najważniejszych, bo właśnie one nas tam przywiodły. Nie przerwało tej ciszy słońce, nachalnie domagające się miejsca nad mostem Świętokrzyskim; nie zakłóciły jej pierwsze tramwaje i autobusy, pełne ludzi chcących dołączyć do kolejki.

O siódmej rano przekroczyłyśmy z koleżankami bramy Pałacu Prezydenckiego. Tutaj już nikt nie rozmawiał – panowała atmosfera skupienia i oczekiwania. Dlaczego tu przyszłaś? – zapytałam sama siebie. A potem powoli, z namysłem, udzieliłam sobie odpowiedzi : dzisiejszej nocy świat nie tylko zatrzymał się dla nas na Krakowskim Przedmieściu, on się także dla nas zmienił. Nadęty prezydent i dziwna prezydentowa okazali się być tworami wyobraźni i mediów. Jaką ogromną cenę musieli zapłacić, żebyśmy dostrzegli w nich światło, jak bardzo byli nieodkryci!  W ciągu tego tygodnia nasz naród odkrył Marylkę i Leszka, a świat poprzez niezwykłą symbolikę dostrzegł Katyń. Przyszłość pokaże, jak wykorzystaliśmy tę niespodziewaną lekcję.

A tymczasem, przemierzając z powrotem Krakowskie Przedmieście, myślałam z dumą, że oto wraz ze 180 tysiącami ludzi stałam się częścią historii. Tej pięknej i podniosłej, przez duże H.
I że warto było czekać tyle godzin, nie dla zaistnienia w historii, ale po to, żeby okazać szacunek, którego za życia tak bardzo im brakowało. 

Brak komentarzy: