Tego dnia zdecydowała, że już nigdy się nie uśmiechnie.
Miejsce i czas ewidentnie nie sprzyjały takim postanowieniom. Plac Zamkowy tonął w kolorowych kurtkach i po raz pierwszy tej wiosny ubranych sukienkach. Niewątpliwie to tutaj przecinały się drogi wszelkiego rodzaju spacerowiczów: rodzin z wózkami, zakochanych par, szkolnych wycieczek i wagarowiczów, nastoletnich deskorolkarzy i zajętych dyskusją starszych panów w kapeluszach.Tłum przyciągały tu pierwsze promienie słoneczne, delikatnie wydobywające ciepło ze zmarźniętych kamieniczek i zamkowych murów. Spod kolumny Zygmunta raz po raz dochodziły głośne wybuchy śmiechu. Zdawało się, że radosny gwar zdominowało tylko jedno słowo : słońce.
Gdyby nie powyższe okoliczności, zapewne tupnęłaby teraz nogą i wypowiedziała swoje postanowienie na głos. Ale tutaj i tak nikt by na to nie zwrócił uwagi. I bardzo dobrze, skoro nikt się nią nie interesował, to tym bardziej nie zasługiwali na jej uśmiech. Już wystarczy. Za dużo było w jej życiu rozczarowań, a dzisiaj, nie do końca wiadomo dlaczego, miarka się przebrała. Koniec z domaganiem się zainteresowania, koniec z uprzejmością, koniec z byciem szmacianą maskotką, którą najpierw się przytula, a potem wykręca łapki, rozrywa na kawałki, rzuca gdzieś w kąt. Od tej pory zostanie niedostępną Porcelanową Lalą. Już nie będzie musiała wybaczać, przyszywać oderwanych łapek i szukać zgubionych kokardek. Nikt nie odważy się zbić porcelany. Pewnie nikt nie odważy się też jej przytulić. I będzie się miało puste oczy, i ciągle ten sam, zdegustowany wyraz twarzy.
I dobrze! I właśnie o to chodzi! Zero uśmiechu!
Z wściekłością minęła stoiska z pamiątkami i kolorowymi balonikami, kierując się w stronę Barbakanu. Tu ludzi było już mniej. Gdzieniegdzie na ławeczkach siedziały zakochane pary, chłopcy pogrążeni w lekturze komiksów, młode mamy ze śpiącymi w wózeczkach niemowlakami. Pogrążona w pesymistycznych rozważaniach, nie zwracała na nikogo uwagi. Ze spuszczoną głową wpatrywała się w swoje nogi i powtarzała w myślach w rytm kroków : ze-ro-uś-mie-chu-ze-ro-uś-mie-chu-ze-ro-uś...
Dwóch chłopców przebiegło jej drogę i wdrapało się na murek, pokrzykując i śmiejąc się. Obrzuciła jednego z nich pochmurnym spojrzeniem i wróciła do swojego powtarzania.
Ze-ro-uś-mie-chu-ze-ro-uś-mie-chu-ze-ro...
Coś potoczyło się po ceglanym murku i spadło prosto pod jej nogi, dzwoniąc cicho. Zatrzymała się, z zaciekawieniem rozglądając się za tym przedmiotem. Wreszcie zauważyła - to był mały, złoty, lekko zardzewiały kapsel z nazwą jakiegoś piwa wypisaną na wierzchu. Bez wątpienia został rzucony przez któregoś z chłopców. Podniosła głowę, chcąc go zbesztać. Jak można ludziom pod nogi rzucać kapsle, co to ma znaczyć?
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, umorusaną twarz dziecka rozjaśnił promienny, łobuzerski uśmiech.
I, zanim zdążyła pomyśleć, spontanicznie odpowiedziała tym samym. Mało tego, uśmiech pozostał i obdarowała nim jeszcze kilka mijanych osób.
Wystarczył jeden kapsel, żeby zbić porcelanę.
Chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz Mu o swoich planach.
Życie nie jest przecież czarno- białe - powiedziała sobie po raz setny, może nawet tysięczny. Nie można być ani szmacianą maskotką, ani porcelanową laleczką, trzeba być kimś pomiędzy.
A potem mimo wszystko poczuła ulgę, przyglądając się swojej odzyskanej pluszowej łapce.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Piękne! I... czekam na więcej. :)
Panna_Maria :)
Prześlij komentarz